Recenzja filmu

Na pełny etat (2021)
Eric Gravel
Laure Calamy
Anne Suarez

W niedoczasie

"Na pełny etat" to film o nieustannej (i nierównej) walce z zegarem oraz kalendarzem: z rozkładem jazdy pociągów, grafikiem hotelowych dyżurów, odliczaniem do urodzin syna. Za dużo życia, za
Czym jest gatunek filmowy? Zazwyczaj – po prostu – zestawem określonych działań i rekwizytów. Pościg, strzelanina, eksplozja, bijatyka? Wiadomo – thriller. Ale gatunek to też strategia narracyjna. Sposób na opowiedzenie historii w taki sposób, by wywołać u widzów konkretną reakcję. W przypadku dreszczowca chodzi oczywiście o dreszcze: strachu, ekscytacji czy zdenerwowania; o efekt siedzenia na tak zwanej "krawędzi fotela". Gatunek to więc rodzaj ramki, przez którą można patrzeć na świat. Soczewki, która wydobywa i podkreśla pewne cechy rzeczywistości. W filmie "Na pełny etat" Éric Gravel korzysta z takiej właśnie soczewki, by pokazać nam, że elementy dreszczowca obecne są już w najbanalniejszej codzienności. Nawet kiedy nic akurat nie wybucha ani nikt nie strzela. Życie to niezły thriller. 

Zaczyna się od okrutnego alarmu budzika. Gravel pokazuje nam tydzień z życia Julie (Laure Calamy), samotnej matki mieszkającej na przedmieściach Paryża z dwójką dzieci. Zmęczona jeszcze zanim otworzy oczy, kobieta dzień w dzień uprawia wyczynową żonglerkę. Wstań, obudź dzieci, nakarm dzieci, ubierz dzieci, odprowadź dzieci, wsiądź w pociąg, dojedź do pracy, pracuj, pracuj, pracuj, wsiądź w pociąg powrotny, dojedź do domu, odbierz dzieci, nakarm dzieci, padnij z wyczerpania i powtórz, powtórz, powtórz. Ciągle w niedoczasie i w zadłużeniu – a to wobec sąsiadki, która zgodzi się posiedzieć z maluchami, a to koleżanki z pracy, która zamieni się na dyżury, a to życzliwego kierowcy, który podwiezie do domu, kiedy pociągi stoją. Były mąż nie odbiera telefonów, pieniądze na koncie się kończą, a praca w obsłudze porządkowej ekskluzywnego hotelu – na czarno i grubo poniżej kwalifikacji – nie daje chwili, by poszukać nowego zajęcia. Trudno obrać kurs na zawodowe spełnienie i życiowe szczęście, kiedy walczysz, by utrzymać się na powierzchni wody. 

Gravel inscenizuje to wszystko klasycznie "po francusku": z typowym frankofońskim wyczuciem realizmu, kamerą z ręki i zarysowanym czytelnie społecznym kontekstem. Laure Calamy jako Julie gra więc najwięcej w zbliżeniach, robiąc coraz mniej przekonującą dobrą minę do coraz gorszej gry, stopniowo przechodząc od nadziei przez desperację do zrezygnowania. "Na pełny etat" to kino nagich i wstydliwych emocji oraz prawdy wypisanej na ludzkiej twarzy – im dalej w film, tym bardziej zmęczonej. Ktoś powie: "cinema verite", w końcu jesteśmy we Francji. Pulsujące syntezatorowe arpeggia na ścieżce dźwiękowej to już jednak element z innego porządku. Do spółki z montażem, który usiłuje spakować jakby za dużą połać rzeczywistości na zbyt małym metrażu, muzyka wysyła widzowi jasny gatunkowy sygnał: oglądasz thriller. Denerwuj się.

Oczywiście ta nerwówka zapisana jest już w scenariuszu. Gravel wykorzystuje schemat "tygodnia z życia", by – precyzyjnie ustanawiając cele, stawki i przeszkody – nakręcić sprężynę napięcia, a potem puścić ją w ruch. Pierwszy dzień uczy nas balansującego na ostrzu brzytwy schematu: Julie wskakuje w ostatniej chwili do pociągu i wszystko z grubsza jej wychodzi. Od wtorku zaczyna się jednak jazda bez trzymanki, a Gravel rzuca bohaterce kolejne kłody pod nogi: strajk kolei, konflikt z szefową, rozmowa o nową pracę w godzinach starej pracy. "Na pełny etat" to film o nieustannej (i nierównej) walce z zegarem oraz kalendarzem: z rozkładem jazdy pociągów, grafikiem hotelowych dyżurów, odliczaniem do urodzin syna. Za dużo życia, za mało czasu.

Twórcy thrillerów desperacko poszukujący "silnej kobiecej bohaterki" zazwyczaj mylą siłę charakteru z siłą mięśni. Twórcy niby-thrillera "Na pełny etat" nie robią tego błędu i dają nam prawdziwie silną bohaterkę. Julie boksuje się z rzeczywistością, robi fikołek za fikołkiem i choć nie wygrywa każdego starcia, w obiektywie Gravela wypada cokolwiek heroicznie. Również dlatego, że uprawia heroizm w dwójnasób niewidzialny. Po pierwsze: bo pracuje w hotelu, zostawiając za sobą kolejne pokoje i apartamenty "sprzątające się same" pod nieobecność gości. Po drugie: bo zasuwa również na drugim etacie, jako budząca, ubierającą, karmiąca, odrabiająca zadania domowe i tuląca do snu matka. Jeśli chciałaby znaleźć lepszą pracę czy nowego partnera, zadbać o relacje z przyjaciółmi czy dziećmi, zostają jej jedynie zarwane noce. Oto życie prywatne jako nadgodziny: trzeci, czwarty i piąty etat. 

Można by zarzucić reżyserowi/scenarzyście, że miejscami maszyna spektaklu wygrywa u niego z niuansami. Egzaminatorka z potencjalnej nowej pracy Julie jest nieco zbyt czarno-charakterowa, trwający wokół strajk jest raczej fabularnym klinem niż tematem, a sama Julie jest raczej wiązanką odruchów niż postacią. Ale o tym też jest to film. "Na pełny etat" pokazuje, w jaki sposób kobieta epoki realizmu kapitalistycznego (pożyczając termin Marka Fishera) zostaje sprowadzona do czystych odruchów przetrwania. Jak staje się – nomen omen – scenariuszową marionetką, która nie ma czasu na introspekcję, bo gonią ją kolejne zadania: zrób, załatw, zdąż.

Julie nie ma też czasu zadumać się nad tragiczną ironią swojego położenia. Nad tym, że jest częścią systemu, w którym proletariusz proletariuszowi (czy prekariusz prekariuszowi) wilkiem. W zadaniowej, niedoczasowej optyce bohaterki strajkujący kolejarze, koleżanki z pracy i nawet jej własne dzieci stają się przecież wrogami – nieważne, że łączą ich wspólne cele, uczucia i interesy. Niestety: kiedy każde pojedyncze życie sprowadza się do czystego surwiwalu, wspólnota umiera i zostaje… jednota? Biednota? Patrząc na Julie i na to, jak mieszkanie na przedmieściach Paryża trzeba okupić czasem, w którym nie mieszka się na przedmieściach Paryża, bo jest się w trasie z lub na przedmieścia Paryża, trudno nie pomyśleć, że coś nam z tym światem nie do końca wyszło. Czy spróbujemy coś z tym zrobić, kiedy już skończymy pracę na dziś?  
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones